„Zewnętrze | Wnętrze”

Projekt „Zewnętrze | Wnętrze” powstał we współpracy z artystką i ilustratorką, Beatą Konarską, moją serdeczną przyjaciółką. Koncepcja podziału tekstów, pisanych przeze mnie w okresie kilku lat, nie jest tak czarnobiała, jak wskazywałby tytuł projektu. Do tego rozróżnienia wiodą mnie miękkie, zacierające swe znaczenia intuicje, które próbuję tak opisywać:

Zewnętrze

Osobisty styl opowiada naszą historię. Pomaga się mniej bać, korzystać z życia. Bywa manifestacją tożsamości, formą buntu, walki o siebie. Można w nim odnaleźć ślady dzieciństwa, a czasem jego przemożny wpływ. Pragnienia i frustracje naszych rodziców, mieszają się w nim z naszymi.

Opowieści na blogu są meta – zapisem spotkań z kobietami w gabinecie psychoterapeuty. Interesuje mnie konfrontowanie fałszywego i wszechobecnego podziału na kobiety „próżne” i „głębokie”, godzenie tego, co niesłusznie postrzegane jako rozłączne czy wykluczające się. Chciałabym, byśmy „rozgrzeszone” mogły czerpać z obydwu części naszej psychiki. Dbałość o ubiór jest wieloznaczna, wystarczy uważnie patrzeć…

Zobacz teksty „Zewnętrze”

Wnętrze

Fascynuje mnie psychoterapia i psychoterapeuta widziani oczyma Pacjenta. Uczucia, myśli, zmagania, przeplatanie się miłości z nienawiścią, lęku z odwagą. Wyłanianie się „nowego lądu”, na którym można być po prostu sobą, mając za świadka i wsparcie terapeutę.  Znajdą się tutaj fabularyzowane zapisy  [ napisane z zachowaniem zasady poufności] różnych momentów psychoterapii, dające posmak tego, co się tam naprawdę dzieje, a co ma niewiele wspólnego z krążącymi na ten temat żartami.

Zobacz teksty „Wnętrze”

Są tu też po prostu refleksje nad różnymi momentami naszego życia. Ufam, że uniwersalne.

Wystawy

Projekt doczekał się dwóch wystaw, na których moje teksty zostały zaprezentowane w towarzystwie stworzonych do nich ilustracji Beaty Konarskiej.

W galerii „Pies czy Suka” w Warszawie. Grudzień 2017r. – styczeń 2018r.


W galerii „Sztuka Wyboru” w Gdańsku. Lipiec 2018r.

Tekst kuratorski

Janusz Noniewicz

Jest piękno, które sprawia satysfakcję i piękno, które przynosi ulgę. Piękno, które sprawia satysfakcję jest po prostu ładne. (Czy w słowie ładne nie słychać słowa „ład” oznaczającego „porządek”?). Piękno, które przynosi ulgę nie boi się być brzydkie (nie-ład-ne , czyli pozbawione satysfakcjonującego wrażenia porządku).

Słowa „ładne” i „brzydkie” przynależą do sfery naszych ocen i odnoszą się do dającej się zaobserwować rzeczywistości. Piękno zaś jest ideą, która nie podlega naszym ocenom. Jest od nich niezależna i –można powiedzieć –pozostaje na nie obojętna. Pod warunkiem jednak, że pozostaje tym czym jest. Ideą, czyli czymś czego nie da się w pełni doświadczyć, czymś nieuchwytnym, transcendentnym, ponadhistorycznym, w jakimś sensie można powiedzieć: nie-ludzkim. Czymś o czym możemy jedynie mniemać, co możemy odkrywać (nigdy w pełni i do końca), ale czego nie jesteśmy w stanie wyprodukować (pomimo że odkrywamy je w tym, co sami tworzymy).

Od lat 90. idea piękna jest wypierana przez ideę bjuti. A właściwie nie tyle wypierana, ile przykrywana, zakrywana, zasłaniana, wygładzana. Opakowywana.

Samemu pięknu nie jest obcy lęk. Lęk związany z odkrywaniem prawdy; z wyłanianiem się odpowiedzi na pytanie: co to wszystko może znaczyć? Co JA mogę znaczyć?
Samo bjuti nie ma znaczeń. Jest idealnie gładką, zewnętrznie uporządkowaną powierzchnią. Jest takie jak w tekście Jagny Ambroziak „Jestem pacjentem”: W domu nie nadawało się temu wszystkiemu znaczeń. Opowiadało się to w formie dykteryjek – mówi bohaterka podczas sesji terapeutycznej.
W dykteryjce ważna jest atrakcyjność formy. Anegdota. Zgrabna powierzchnia. To co ładnie powiedziane. Dykteryjka potrafi zamienić dramat w dowcip. Aż do jego zatracenia, zniszczenia, zniwelowania. Zastąpić dramat pięknym opakowaniem. Literacką formą. Teatralnym gestem. Pozą do zdjęcia z hasztagiem „mood”.
Wydawało mi się, że cała jestem bólem, a jestem tylko zbiorem dykteryjek – odkrywa bohaterka.

Co zrobić, by nie zamienić życia w anegdotę, a przeżyć w obrazki? Co tkwi pod formą prac Ambroziak/Konarskiej? Jaki rodzaj piękna? A może trafniej byłoby zapytać: jaki rodzaj lęku?

Czasem jest tak jak w popularnym sztubackim dowcipie, kiedy dostajemy prezent, na który składają się jedynie kolejne precyzyjnie wykonane ładne opakowania. Rozwijamy je kolejno, by na końcu odkryć, że pod ostatnim z nich nie ma nic. Żadnego znaczenia. Tylko opakowania.
Przy której warstwie opakowań zabawa przemienia się w lęk, niepokój, pewność w końcu, że przecież tam nic nie będzie? Od którego momentu lęk i opakowanie stają się jednym? Czy to ta chwila, w której na ustach (nie)obdarowanego pojawia się (nie)uśmiech?

Zapłakana po sesji terapeutycznej bohaterka „Jestem pacjentem” przegląda się we wstecznym lusterku auta, by zauważyć, że mimo że jest zapłakana, to się jednak sobie podoba. Jest ładnie. Nic się na niej nie popsuło, nie pękło, nie zarysowało.
Prawdziwe pęknięcie pojawi się gdzie indziej. W jej ulubionej kawiarni nie znajdzie swojego ulubionego migdałowego ciastka. Prawdziwego pocieszyciela. Słodkiej dykteryjki zastępującej sens. Gładki świat luksusu nie stanął na wysokości zadania. Nie dostarczył tego, czego potrzeba, wtedy kiedy potrzeba.

Na towarzyszącym opowiadaniu obrazie Beaty Konarskiej bohater balansuje na linie. Na dole róż, na górze czerń. Czerń jest jak dym. Zakrywa głowę, zasłania oczy, wydaje się że krztusi i dusi. Nic to. Nawet jeżeli bohater straci równowagę, osunie się w róż.
Może to nie był dobry pomysł, by balansować na linie? Pomiędzy historią, a współczesnością? Wspomnieniami, a rzeczywistością? Pomyliłam drogę do gabinetu, trochę chcę tam dotrzeć a trochę nie – mówi bohaterka Ambroziak. W końcu śmierdząca prawda dusi – jak zauważa bohaterka innego opowiadania „Usta mi drętwieją”.

Układ trawienny, poczucie sytości. Relacje międzyludzkie podlegają u Ambroziak zasadom konsumpcji. Są swoistym kanibalizmem. Nie możemy być wolni, jeśli nie będziemy syci. Nie będziemy syci, jeśli się nie najemy. Moment rozliczenia trudnych relacji z matką, dokonany przy pomocy dwuletniej terapii, opisuje bohaterka opowiadania „Nie dla dzieci” jednym zdaniem: Mój układ trawienny zaczął normalnie funkcjonować. To moment w którym matka i pretensje do niej kierowane przestały być dla bohaterki pokarmem. Kiedy poczuła się syta. Syta kąsaniem. Kiedy pierś została zużyta. Stała się obca.
Obraz Konarskiej towarzyszący temu tekstowi nawiązuje do kulturowej ikony macierzyństwa, zawierającej się w obrazie matki karmiącej. U Konarskiej matka nie ma głowy, nie ma twarzy, nie ma oczu. Ma pierś i ręce mocno trzymające dziecko. Jest naczyniem i meblem. Pokarmem i kołyską.

Relację z samą sobą podlegają u Ambroziak zasadom konsumpcji. Są swoistym autokanibalizmem. Samozjadaniem się. Nie mogę być sobą, jeśli nie będę syta. Nie będę syta, jeśli się (sobą) nie najem. Szczególnym przypadkiem autokanibalizmu jest w tych tekstach moda. Moda w prozach Ambroziak nie jest obiektem, lecz aktem spożywania. Nie znajdziemy w nich opisów ubrań. Moda jest obecna w bieganiu, grzebaniu, trzymaniu w rękach, zachłannym przymierzaniu, zachwycie nad nowym odbiciem w lustrze, fachowym przeszukiwaniu sklepowych wieszaków. Bohaterki jej utworów zajadają się modą i zjadają siebie. Napady modowej bulimii, które prowadzą do anoreksji osobowości.
Pragnienie sytości prowadzi jedną z bohaterek do miasta dzieciństwa. Ono jednak okazuje się sklepem z tanią odzieżą. Taki sklep i takie miasto, po którym biegasz, grzebiesz, a to w koszu ze szpargałami, a to na wieszaku z kieckami – pisze w tekście „Łap ciuszek”. To strach przed przybraniem na obecności. Właściwie nie może mnie być więcej.

Swoją wystawę opisują autorki słowami: „zewnętrzne”, „wewnętrzne”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że chodzi tu o przeciwieństwa. Między tym co widoczne, a tym co ukryte. Ale w pracach obu autorek nie ma prostych przeciwieństw. Na przeciwieństwach oparty jest rozum. Ciało jest jednością. Świadomość bohaterek prozy Ambroziak ma charakter korporalny. Plecy nie są przeciwieństwem biustu (tekst pt. „Plecy”). Widzialność jest tu tak naprawdę chowaniem się, ukryciem.

Wałkowanie doznanych krzywd jest jak nakręcanie włosów na wałki. Ondulacja domowym sposobem. (Niektóre denerwujące zwyczaje mojej matki – pisze Ambroziak). Tak naprawdę to słowa się zużywają, a nie ciało. Logika słów zaczyna szwankować. Na koniec usta zdrętwiałe od układania słów – powie jedna z bohaterek. Słowa nie są w stanie uporządkować coraz dzikszej, coraz bardziej żywiołowej logiki ciała. Dlatego logika ciała staje się w tych opowiadaniach logiką obrazu. W nich obecne jest ciało uchwycone, zatrzymane, wzięte w karby, zdyscyplinowane. Temu służy ta gonitwa za ubraniem, to gorączkowe przymierzanie, to nakładanie na siebie kolejnych warstw bjuti (opakowań, dykteryjek). Bohaterki Ambroziak w ubraniu szukają sposobu na bycie widzialną. W dyscyplinie ciała i logice obrazu szukają sposobu na wypowiedzenie wprost tego, czego nie mogą wymówić zdrętwiałe i zaciśnięte szminką usta. Takie jak na obrazach Konarskiej. Mocne, wyraziste, namalowane. Ale zawsze nieme. Konarska pozwala swoim postaciom jedynie wyglądać. Rzadko kiedy być. W jej obrazach kształt ciała jest zawsze rodzajem bezosobowego mejkapu. W jej postaciach makijaż zastępuję twarz. Tak jak strój zastępuje ciało w prozie Ambroziak. Ideologia bjuti dyscyplinuje żywioł ciała, który jest żywiołem rozkładu.

Uważamy, że ktoś czyje ciało nie podlega już logice naszych słów, utracił kontakt z rzeczywistością. Nie rozumiemy logiki jego ciała. A przecież możliwe, że wtedy kiedy ciało staje się swoim własnym żywiołem, przestaje w końcu samo siebie pożerać. Nie podporządkowuje się już jakiejkolwiek zewnętrznej dyscyplinie. Zaczyna być. A może nawet żyć? W opowiadaniu pt. „Wciąż pięknie wygląda” czytamy: Nie wyobrażasz sobie, co ona wyprawia! Zdjęła gips, chyba Ci mówiłam, że złamała rękę?!. Na chwilę spuściłam ją z oka. Dobrze, że nie spadła do piwnicy i się nie zabiła, byłby prokurator! Dwa razy musieliśmy jeździć na pogotowie. Zanieczyszcza się, nawet Ci nie powiem, co robi. Jakby przydzielono mnie do pilnowania wariata, boję się tego, co wymyśli, boję się też o własny rozum!. Oto ciało, które wyzwala się z pęt rozumu. Ciało niepojęte, bo niezdyscyplinowane. O swojej 94-letniej matce mówi jedna z bohaterek: Ciągle się rozbiera. Potrafi naga wyjść na ulicę. Nie czyta już gazet. Jej ciało nie poddaje się już władzy niczyjego spojrzenia., a to co nazywamy demencją jest w istocie anarchią. (Przeczytajcie, jaki sposób na tę matczyną anarchię znajduje bohaterka!).

Potrzeba sytości nie wyrasta u Ambroziak z konsumpcjonizmu. Ten bowiem jest nienasycony. Pojęcie sytości czy też nasycenia związane jest tu raczej z próbą określenia, czy też właściwie ustabilizowania, własnej tożsamości. Z wewnętrznego głodu, potrzeby cielesnego poczucia pewności: kim się tak naprawdę jest. Chciałoby się wierzyć ciału – ale ono zdradza. Chciałoby się wierzyć ubraniom – ale one w końcu zawsze lądują w szafie. Ciało staje się jedynie krótką drogą, przejściem między wieszakiem w sklepie, a wieszak w szafie.

Piękno bjuti jest pięknem obietnicy. Tej obietnicy, której już nie chciała matka z opowiadania „Wciąż pięknie wygląda”. Z uwagą studiowała kolorowe pisma i z ufnością bazowała na ich mądrościach – pisze Ambroziak w innym z opowiadań. A w jeszcze innym tekście czytamy: Nie istnieję tutaj, w ogóle nie istnieję. Muszę się przebrać. Przebrać za kogoś? Nie. Przebrać za siebie! Za tą siebie podyktowaną pięknymi obietnicami (obietnicami piękna?). Jest takie miejsce, w którym się te obietnice realizują. Jedno jedyne. Przymierzalnia. Tylko tam możemy w sobie zobaczyć, jak pisze Ambroziak: kogoś godnego zachwytu. Niestety nie da się tego obrazu wynieść na zewnątrz, choćbyśmy ze sklepu wynieśli całą torbę ubrań. Jej szafa pełna była ubrań założonych już w sklepie. I nigdy więcej.

Na zewnątrz ubrania stają się winne tego, że czujemy się źle. Bo choć czynią nas widzialnymi, to jednocześnie oddają nas we władzę spojrzeń: ekspedientki, matki, księdza, zielonookiego chłopaka, różnych chętnych by spędzić z nią chwilę. I już nie możemy być tym, kogo widzieliśmy w lustrach przymierzalni. Teraz inni na nas patrzą. Na nas, czyli na kogo? Rośnie ci olbrzymia dupa. Masz to po babce – wyrokuje matka bohaterki jednego z opowiadań.
Na obrazie Konarskiej spod krótkich drzwi sklepowej przymierzalni widzimy stopy i stertę rzuconych na podłogę ubrań. Stopy, które wspinają się na palcach. Co je tak ustawia? Chłód podłogi czy niewidzialne szpilki? U Konarskiej często to co widoczne, staje się niewidzialne.

Potrzeba widzialności prowadzi bohaterki Ambroziak do ukrycia, schowania się przed wzrokiem innych. Tylko w samotności znajdujemy prawdę, zyskujemy pewność. Wchodzimy w tak bliski kontakt z rzeczami, że pasują na nas jak ulał. Tak jak zielone szorty z odwijanymi nogawkami (tekst: „Słowa na niby”). Wolne od ludzkich spojrzeń ubrania przestają kłamać. Nie można się jednak w nich nikomu pokazać. Muszą pozostać w szafie. Poczekać aż świat wokół nich ulegnie przeobrażeniu.

Póki co, nie pytajmy nikogo: no i jak wyglądam? Żadna odpowiedź nie przyniesie nam ulgi. Nawet ta, która sprawi satysfakcję.